Kategorie
Bez kategorii

Pan JOT a sprawa polskich podatków

Ci którzy mieli okazję ze mną współpracować być może już to wiedzą. Moje biuro rachunkowe działa z misją. Nie jest to misja dorobienia się na niewiedzy klientów. Nie jest to misja zgromadzenia wielkiego kapitału w krótkim czasie. Nie jest to żadna z tych opcji, która gdzieś daleko z tyłu zostawiałaby jakość usługi i jednocześnie głęboko ludzkie podejście do klienta. Zakładając własne biuro rachunkowe miałam bardzo jasno sprecyzowane cele, które chciałam realizować w swojej aktywności zawodowej. Od początku prowadzenia firmy jestem wierna tym założeniom.

Ci którzy mieli okazję ze mną współpracować wiedzą więc, że:

  • rzadko kiedy daję się wciągnąć w narzekania na złego i bezdusznego ustawodawcę,
  • rzadko w ogóle narzekam w sprawach zawodowych,
  • staram się raczej wyciągać konstruktywne wnioski i szukać realnych rozwiązań niż utyskiwać na tzw. „system” albo „kraj”.

OK, no to w takim razie z jaką misją działam? Założenia są proste:

  • próbuję odczarować powtarzaną z pokolenia na pokolenia legendę o tym, że „w tym kraju to nigdy nie będzie normalnie” – robię to na swoim, podatkowym podwórku (wyjątkowo niełatwa materia, uwierzcie),
  • próbuję oddać urzędnikom, których wszyscy w którymś momencie spotykamy, ludzką twarz – wierzę, że oni naprawdę nie chcą zrobić podatnikowi na złość, a współpraca i życzliwość zawsze daje lepsze efekty niż antagonizm,
  • i w końcu próbuję oswoić ludzi z podatkami – po co są, co nam dają (właśnie – słowo klucz „dają” a nie „zabierają”, bo przecież co zabierają to każdy przeciętny Polak świetnie wie), jaka jest ich idea i dlaczego warto być uczciwym.

I już słyszę te głosy, które krzyczą „Ależ ona naiwna!”. Być może. Ale niewiele sobie robię z tej łatki i dalej idę przez swoją zawodową codzienność z moją ideą. Owszem, zdarza się, że chowam ją głęboko – ze wstydu czy strachu przed oceną. Ale zdarza się też, że śmiało dzielę się poglądami. I tak mijają dni, miesiące, mija rok.

[podatki podatkami ale w duszy to mi zdecydowanie gra muzyka, więc wybaczcie – nie mogłam się powstrzymać]

No to mija ten rok i idę do urzędu skarbowego w Pabianicach. Dawno tam nie byłam. Zabieram cały plik papierów – mam odwołania pełnomocnictw moich klientów, mam rejestrację kasy fiskalnej i mam wyrejestrowanie podatnika z VAT. Kilka prostych spraw (nasza biurowa codzienność), ale papierów cała masa, a w nich milion krateczek i pól do wypełnienia. Idę więc do skarbówki z nadzieją, że tam szybko wyjaśnię trapiące mnie wątpliwości która krateczka ma być zaznaczona a która pusta i jaką datę wpisać w pole C1, oddam co trzeba i zmywam się do biura, na pączka i gorącą herbatę. Wchodzę na salę obsługi – jest totalnie pusto – tylko wysoka lada, urzędnicy i dosłownie ŻADNEGO petenta. Myślę sobie – oh yeah, pójdzie jak z płatka. No i wtedy moim oczom ukazuje się ON. Pan JOT. Siedzi tam gdzie zawsze siedział, na stanowisku obsługi spraw dotyczących VAT – no pewnie! Jak mogłam zapomnieć o tym drobnym szczególe? Przecież JOT zawsze tam był. Chyba miałam cichą nadzieję, że poszedł na emeryturę. Na oko wydaje się, że to już ten czas. Ale niestety – nigdzie nie poszedł. Jest. „Cholera” – zaklęłam pod nosem. OK, to nie było „cholera”. Dziarsko podchodzę do lady, która oddziela mnie od biurka pana JOT i uśmiechniętym głosem mówię „dzień dobry”. Pan JOT jakby mnie nie zauważa – patrząc w monitor klepie dalej w klawisze. Trwamy tak w tym cichym stanie jeszcze jakiś czas. Mnie się nie spieszy, panu JOT raczej też nie. Nie jest źle. Ale za chwilę tę prawie-przyjemną ciszę przerywa głos pani sąsiadki pana JOT – blondynka w średnim wieku zaczyna nadawać w eter wcale nie ściszonym głosem „No ja nie wiem co te księgowe, co jedna to lepsza. No zobacz jakie bzdury tu wypisała, ja nie wiem skąd ona to wzięła! Z kosmosu chyba! Bez sensu zupełnie! I jeszcze pieniądze za to biorą. Jak się nie zna na tym to niech się nie bierze za tą robotę! No same bzdury! No zobacz JOT.” Ciepło mi się zrobiło. Może już zaczęłam się gotować w kurtce? W końcu na dworze już ciężka jesień, a na sali obsługi urzędu skarbowego temperatura pokojowa. Pani sąsiadka JOT-a wyrzuca w eter jeszcze kolejne dwie salwy w tym samym tonie, przerzucając w tym czasie kolejne dokumenty. JOT w końcu nawiązuje ze mną kontakt wzrokowy i pyta mnie z czym przychodzę. Zachęcona tym kontaktem wzrokowym wyłuszczam od razu moje wątpliwości – pokazuję JOTowi wypełniony dokument, w którym tylko jedno pole jest dla mnie wątpliwe. Pozostawiłam je puste z nadzieją, że w miejscu nazwanym „informacją VAT” dowiem się jak to pole wypełnić. JOT bierze ode mnie papier i czyta:

– Data zaprzestania wykonywania czynności opodatkowanych.
– Tak, proszę pana, właśnie o tę datę chciałam dopytać, bo mam wątpliwość czy dobrze zrozumiałam zamysł, a rozumie pan, nie chciałabym złożyć błędnie wypełnionego druku i narobić tu państwu w urzędzie dodatkowych kłopotów – odpowiadam rezolutnie, podkreślając jednocześnie moje dobre intencje.
– No przecież mówię pani – data zaprzestania wykonywania czynności opodatkowanych to data zaprzestania wykonywania czynności opodatkowanych. – obstaje przy swoim JOT.
– Tak, to jasne. Ja już czytałam opis tego pola, ale proszę pana, ja mam wątpliwość czy w tym konkretnym przypadku tę datę należy rozumieć jako …. – próbuję opowiedzieć pokrótce konkretny przypadek, z którym przyszłam.
– No ale czego pani nie rozumie?
– Właśnie próbuję panu to powiedzieć. No więc mój klient zgłosił do CEIDG likwidację firmy w dniu …… – nie daję rady dokończyć opisu mojej sytuacji, bo JOT przerywa mi gwałtownie tonem nie znoszącym sprzeciwu:
– Ale tu nie ma czego nie rozumieć – tu ma pani wpisać datę zaprzestania wykonywania czynności opodatkowanych – tak jak jest napisane, przecież to proste. Trzeci raz pani mówię.
– Ach, rozumiem, no faktycznie, to proste. – rezygnuję z batalii i lekko ironizuję. Już wiem, że tracę tu tylko swój czas. A wolałabym tego pączka zjadać.

JOT rzuca niedbale papier z powrotem na ladę, ja wpisuję w zagadkowe pole datę, która wydaje mi się najbardziej poprawna, choć nadal nie mam pewności czy to na pewno prawidłowa data i oddaję papier JOTowi. Przyjmuje go bez dalszych komentarzy, oddaje mi podstemplowaną kopię, nawet nie podnosząc wzroku znad biurka. Pakuję papier w teczkę, odchodzę od lady, czuję że pod kurtką jest mi już naprawdę bardzo ciepło.

Wychodzę z urzędu i zastanawiam się czemu to się w ogóle wydarzyło. Czemu wchodząc do [uwaga! uwaga!] URZĘDU SKARBOWEGO nasłuchałam się najpierw narzekań pani urzędniczki na brać księgowych a potem będąc w informacji VAT dowiedziałam się tylko tego, że chyba nie umiem czytać ze zrozumieniem a być może jestem po prostu głupia. Hm. To byłaby faktycznie dość cenna informacja, gdyby tylko była prawdziwa!

Pomyślałam wtedy, że gdybym to nie była ja wtedy w tym miejscu, tylko przeciętny Kowalski, to to byłaby prawdopodobnie ostatnia wizyta Kowalskiego w urzędzie skarbowym. A potem ten Kowalski przyszedłby do mnie i zaczął naszą współpracę od słów „Pani Olu, bo ja to kompletnie nic nie rozumiem co oni do mnie w tym urzędzie mówią, a do tego jeszcze tacy są niemili.”.

I tak to koło się kręci. JOT zasiada w informacji VAT odkąd pamiętam – a to już dość długo, bo w podatkach pracuję od 12 lat. Pani blondynka w średnim wieku z biurka również nie jest tam na stażu. Przez ich kąśliwe uwagi i trudną dostępność werbalną przewinęły się prawdopodobnie tysiące Nowaków, Kowalskich i Wiśniewskich. Chcę wierzyć, że możliwie największa ich część trafiła na dobry dzień pana JOT i pani sąsiadki.

W ramach realizowania mojej misji i przechadzania się przez życie z ideą, postanowiłam tym razem nie pozostawić bez echa sprawy mojego totalnego zażenowania i zdegustowania poziomem obsługi. Szykuję się do podjęcia realnych kroków. Choć spróbuję coś zmienić. Głośno dam znać, że takie zachowania urzędników niweczą starania nie tylko moje, ale na pewno wielu księgowych, które próbują oswoić podatników, zwykłych obywateli z podatkami, administracją państwową, urzędami.

Ach! I co ważne! Chcę dodać, że wiem, że da się inaczej. Że można działać po ludzku, że urzędnicy mogą być i naprawdę są życzliwi i pomocni. Pabianicki inspektorat ZUS jest tego dowodem. Pozdrowienia dla Pana Pawła!

A żeby mi się nie odechciało, to w ramach samo-motywacji, zakończę tak – podobno Goethe powiedział: „Nie wystarczy chcieć, trzeba działać”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *